Parę lat temu głośnym echem w amerykańskiej prasie odbiła się wypowiedź zakonnika ze zgromadzenia trapistów. Człowiek ten, po kilkunastoletnim samotnym pobycie w domku na pustyni, po raz pierwszy od dawna znalazł się w wielkim mieście. Oczywiście po paru dniach został wytropiony przez wścibską prasę. Na pytanie jednego z dziennikarzy, co myśli o Nowym Jorku, odpowiedział “ludzie tu są bardzo samotni...”

Ruch, zabieganie, tysiące spraw do załatwienia “na wczoraj”. Modlitwy “zaliczane” w pośpiechu, z wiary lub “na wszelki wypadek”. Praca , telewizja, ogródek i brak czasu na sen, na spokojną rozmowę. Taka jest rzeczywistość naszego życia. Splatając nasze sprawy ze sprawami innych ludzi, nawet nie zauważamy że ów splot, owe węzły interesów jakoś wcale nas ze sobą nie bratają, przeciwnie – ciągle się oddalamy . Jesteśmy od siebie nawzajem uzależnieni, ale przez to wcale nie bliscy. Nasze relacje z innymi nacechowane są “chceniem”. Chcę twojego towarzystwa, możliwości, czasem dobrego humoru czy optymizmu.

Jeden Bóg “chce mnie” dla mnie samego. On jest zawsze bezinteresowny (zresztą – cóż mógłbym mu dać ?!). Jego myśli są zawsze przy mnie i przy Tobie. Jesteśmy zawsze blisko serca Boga.

“Popatrzcie, jaka miłością obdarzył nas Ojciec:

zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi

i rzeczywiście nimi jesteśmy”

/ 1J 3,1/

Jeśli ty jesteś blisko Jego serca i jeśli ja jestem blisko Jego serca to może znaczy, że najkrótsza droga do naszego spotkania wiedzie właśnie tamtędy ?

Bracie ! Siostro !

Spotkajmy się. Proszę.